Chyba nadszedł czas na powrót.
Człowiek się starzeje, a to się w moim przypadku wiąże z
tym, że budzi się we mnie zwierz… i co najgorsze – to leniwiec!
Nie powiem, że nic nie robię, bo akurat ostatnie pół roku
(może 8 miesięcy) zasuwałam jak mały motorek. Wszystko to przez jeden z
największych projektów mojego życia czyli mieszkanie. Tak, kupiliśmy mieszkanie :) wychodzi na to, że
Krakowa już raczej nie opuszczę.
Wszystko zaczęło się rok temu, kiedy wróciliśmy z wakacji i
uznaliśmy, że takie powroty do cudzego mieszkania to nie są powroty do domu.
Zaczęliśmy grzebać w ogłoszeniach osób prywatnych, bo na rynku wtórnym można
czasami znaleźć niejedną perełkę i równocześnie przeglądaliśmy oferty od deweloperów. Liczyliśmy się z koniecznością brania kredytu, więc uznaliśmy, że
poszukamy czegoś większego niż kawalerki. Może kiedyś zaludnimy wolny pokój… a
może po prostu jedno z nas będzie czasami chciało pobyć w odosobnieniu przez
chwilę ;)
Uprzedziłam naszych współlokatorów jak sprawa wygląda i
okazało się, że w sumie to starszy też się zastanawia nad własnym lokum, a
teraz skoro my planujemy wyprowadzkę to im już się nie będzie kalkulowało
wynajmować mieszkania. No i pewnego dnia pojechałam ze starszym obejrzeć
mieszkanie, które sobie upatrzył na necie. Obejrzeliśmy, obadaliśmy,
popytaliśmy. Starszy w sumie od razu się zdecydował, a ja od razu zadzwoniła do
małżonka, że osiedle jest spoko, nawet jak się okazuje trochę znajomych tutaj
mieszka i że może też byśmy tu coś znaleźli. Przyjechaliśmy na następny dzień,
powiedzieliśmy w biurze sprzedaży czego szukamy i miła Pani nas oprowadziła. Od
strzału znaleźliśmy swoje lokum :)
Potem już wszystko szybko się potoczyło: umowa przedwstępna,
doradca kredytowy, wnioski, decyzje i tak oto 07.01.2015 otrzymaliśmy decyzję z
banku o udzieleniu kredytu. Kilka dni i podpisów później było przekazanie
surowego lokalu i notariusz i urząd miasta i energetyka i inne takie pierdoły. Następnie szukanie po
znajomych firmy remontowo-budowlanej, bieganie po marketach i długie godziny
spędzane na necie w poszukiwaniu pomysłu na urządzenie naszej własnej rudery.
Prace wykończeniowe trwały ok. 2 miesiące. Jak dla mnie trochę za długo, zwłaszcza, że przez pierwsze 2-3 tygodnie kompletnie nic się
nie działo, tzn robotników ni widu ni słychu...
Nie poganialiśmy bo skoro była umowa i konkretny termin zakończenia prac to
widać sobie poradzą. Tak też się stało, ale ile stresu nas to kosztowało to
nasze.
Obecnie od już 1,5 miesiąca mieszkamy sobie sami i jest nam
z tym dobrze. Mało tego, jak zatęsknimy za byłymi współlokatorami to wystarczy
przejść dwie klatki dalej i już się znowu widzimy, bo mieszkamy w tym samym
bloku :)
Razem ze zmianą adresu nastąpiła też zmiana pracy i u mnie i
u małżonka. On dostał awans i teraz jest korporacyjnym szczurem wyższej rangi.
Ja też dostałam awans i obecnie próbuję się przyzwyczaić do pracy za biurkiem
od poniedziałku do piątku. Teraz na umowie zamiast recepcjonistki mam młodszego
specjalistę ds. marketingu i sprzedaży. Brzmi niby ok., ale póki co trochę
nudna ta praca, brakuje mi dziwnych gości przy ladzie :(
A teraz zabieram się do roboty bo jeszcze wyjdzie, że nie tylko Jon Snow nic nie wie ;)
Zdjęć brakuje w tym poście:( Czekam!:))
OdpowiedzUsuń